Hanna Dikta
Nauczycielka języka polskiego, w wolnych chwilach poetka. W ostatnim roku została laureatką wielu ogólnopolskich konkursów i turniejów poetyckich, m. in. XVIII Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Rafała Wojaczka i Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego "Młodzi na łodzi". Jej wiersze ukazały się w antologiach forów poetyckich, licznych almanachach pokonkursowych, kwartalniku literackim "Migotania, przejaśnienia", "Szafie", "Lounge Magazyn", "Pegazie Lubuskim" ,"SOS Narcie" i  „Latarni Morskiej”. Były także czytane na antenie Radia Katowice w audycji "Poczta Poetycka Macieja Szczawińskiego".  Posiada stronę autorską  http://www.hannadikta.pl

 

NOT DISTURB
Leżymy w satynowej pościeli, na klamce zawieszka, w radiu Laforet.
Kładziesz ręce na brzuchu. Dotknij tu i tu, i tutaj, proszę.
Nawet pies tak mi nie ufał, mówisz, oplatając szyję.

Leżymy na gołych deskach, woda uderza o burtę. Obite jabłko smakuje
twoją śliną i petem. Nieporadnie ssę poplamiony atramentem palec.
Jest zimno, więc pożyczasz mi kurtkę, grzejesz kawę na denaturacie.
O północy nie mijam portiera, nie dociskam gazu,
nawet nie muszę poprawiać poduszki. Zgrabiałymi dłońmi
odczepiasz łódź od pala, bierzemy kurs na Bornholm


ROZMIAR DWADZIEŚCIA OSIEM

Tamtej soboty długo wszystkie przytulałyśmy dzieci.
Nawet Tereska odwiesiła pasek i uklękła z małym do pacierza.
Paląc przy trzepaku, przełykałyśmy łzy zamiast kurew.
W niedzielę przyjechała telewizja. Głupia Iśka pokazała bucik,
który wzięła z ulicy - zakurzony sandałek z rdzawą kropką na klamerce.

Jeszcze przez kilka dni ustawiałyśmy świeczki przy krawężniku,
omijałyśmy z nabożnym lękiem plamę z piasku.
Wkrótce wiosenny deszcz spłukał ją do studzienki,
a dzieciaki znów zaczęły grać w klasy na asfalcie


NAJPIĘKNIEJSZA  KOBIETA W WARSZAWIE

Hannie Golde

To nic, że ślina, mocz, piersi jak zwiędłe papierówki.
Ważne, że uśmiechasz się już tylko do mnie -
wargi zabawnie kleją się do dziąseł, obnażają zęby.

W Kameralnej wciąż słychać tupot twoich nóg,
tańczących kankana, wieszak czerwieni się lisią czapką,
ale antyczne krzesło przy lampie zajęła już inna Hanka
i to ona wypija co wieczór malibu z syropem Grenadine.
A w naszym domu cicho, kurz zarasta szyby.
Bez kształtu, zapachu i smaku nareszcie jesteś moja


POKWITANIE
Czasem jeszcze wiąże zielone sznurówki,
nadmuchuje balony i wypełnia policzki grzechotem lentilek.
Niezdarnie wczołguje się pod spódnice matki,
ale zawieszone na krzesłach nie pachną już majerankiem i miętą.

Coraz trudniej udawać, że nic się nie stało -
nie położył się na niej i nie zaczęła śnić kolorowych zygzaków,
podróży na diabelskim młynie.

Rośnij, krzyczał, rośnij! I trzymał mocno obolałe ręce,
rozciągające się kości i stawy. Śmiała się, kiedy meszek
łaskotał pachwiny, a sutki przebijały dziecięcą piżamę.
W drodze do domu wyrzuciła blaszany bębenek.
Dorosła wystukuje melodie udami,
nadal sprytnie umyka śmierci


***
Kiedy brała mężczyznę w usta,
brała cały świat.
L. Żuliński "Hostia"


Między twoimi udami trochę jak dziwka,
bardziej jak dziewięciolatka czekająca
z przejęciem na pierwszą komunię.
Czułam nawet zapach kadzideł i łagodny wzrok
marmurowego Chrystusa na włosach.
Potem już tylko coraz głośniejsze stukanie
kołatek, wirujący na języku kosmos


ZA MOSKITIERĄ
Robisz to ukradkiem, przy matce drzemiącej w wiklinowym fotelu.
Początkowo z wahaniem, potem coraz szybciej, coraz bardziej bezwzględnie.
Jakbyś chciała przebić te wszystkie kolorowe baloniki, kwiatki na tapecie.
Wydłubać oczy uśmiechniętym bezrozumnie misiom.

Masz tylko to – powieki pełne plastikowych doboszy.
Wygrywają na bębnach coraz to szybsze melodie, wyginają ciała w coraz to innych pozycjach,
a ty czujesz się jak w sobotnie poranki, gdy rozkołysanym krokiem
opuszczasz targowisko, ciężka od zapachu melonów i cytryn.

Rumieńce tłumaczysz gorącem, lepkie palce zapomnianym lizakiem,
który matka kilka dni wcześniej wsunęła ci pod poduszkę

 

PROŚBA
Nie chcę już dłużej uciekać. rozpędzać się na oblodzonym
parapecie, huśtać pod linami wysokiego napięcia. Objadać
życiem na stojąco, parząc tłuste palce. Potem wymiotować
w plastikowy kubek i znowu stawać w kolejce do lady.

Zamiast pocałunku – seks, zamiast snu - drzemka na peronie,
nawet książki czytam cztery jednocześnie.
Z trotylem pod abayą nie można przecież zwyczajnie
przechadzać się po parku, lizać lodów w wiklinowym fotelu.

Rozbierz mnie wreszcie. Do skóry, włosów, bieli paznokci.
Krzyku tłumionego zapinką zegarka. Wyjmij z ręki granat,
zatrzymaj

Please publish modules in offcanvas position.