Andrzej Ciach – urodzony 26 marca 1951r. w Mielcu. Poeta, autor tekstów, dziennikarz, a ostatnio także rzeźbiarz. Przez kilka lat w latach 70-siątych był instruktorem ds. teatru w Bieszczadzkim Domu Kultury w Lesku. Ze „swoim” teatrem i sztuką zajął drugie miejsce na przeglądzie teatralnym w Horyńcu. Jego publicystyczne teksty z życia wzięte są syntezą życia, po które chętnie sięgali dotychczas tacy wykonawcy jak: Krzysztof Krzak, Andrzej Szęszoł, Wacek Firlit, Jerzy Mamcarz i Marcin Daniec.

Laureat nagrody głównej im. Jonasza Kofty na festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie w 1989r. oraz nagrody Kryształowy Kamerton na festiwalu w Opolu. Jest członkiem Związku Autorów i Kompozytorów ZAKR Oddział w Warszawie. Do dziś jest czynnym artystą w Mieleckim Zagłębie Piosenki.

Drukiem ukazały się jego książki: „Ujeżdżalnia” oraz „Szurnięte Anioły”, do których wspaniałe rysunki, grafikę wykonał znakomity i niepowtarzalny malarz, artysta Krzysiek Krawiec. Jego wiersze zostały również wydane w książce Andrzeja Potockiego pt., „Natchnieni Bieszczadem – antologia poezji”. W 2008r. ukazała się płyta Krzyśka Krzaka pt. „Gdzie jest Krzysiek Krzak Śpiewający Bezpańskie Ballady o niczym” oraz w 2009r. płyta Andrzeja Szęszoła z jego tekstami - poety, rzeźbiarza, zegarmistrza czasu.


Motyl

świat dąży do prostoty
a piękny życia motyl
polecieć może gdzie chce

i nawet w śmierci siatce
radosnym jest latawcem
bo gdzie doleciał wie



Dla Luizy

Gdzie chcesz odejść Luizo?
Noc nadchodzi i deszcz
Dobra pora na jakąś kolację

Tusz wycieka spod rzęs
Lepiej spróbuj coś z mięs
Ten luminal jest taki niesmaczny

Luiza jest wrażliwa zbyt
Daleka jak do szczęścia stąd
Luiza to jest dąs i pąs
Kochać Luizę trudno dość

Nie odlatuj Luizo
Nieprzytulny jest bruk
Gdy się leci z dziesięciu doń pięter

Po co ci taki huk
Wszak sąsiedzi i Bóg
I sukienka znów będzie pomięta

Proszę zostań Luizo
Dzieciom trzeba dać jeść
Odłóż ładnie zmęczoną strzykawkę

Brzytwa ostra jest wiedz
Powiem ci jakiś wiersz
Albo chwilę na siebie popatrzmy

Luiza jest okrutna wręcz
Przebiegła niczym sam James Bond
A przecież kocham ją jak pies
I łażę za nią z kąta w kąt

Syn chce w szachy znów grać
Córka bawi się w dom
Jakiś morał jest w tej sytuacji

Tam za oknem jest świat
Trwa choć żłobi go czas
Nawet gwiazdy ci o tym zaświadczą

Luiza jest szalona wszak
I czuję w sobie się jak gość
Wszystko ma przy niej inny smak
Czasami mam już tego dość

Odjechała Luiza
Śmierciostopem do gwiazd
Nie skończyła robótki na drutach

Teraz mieszka gdzieś tam
Gdzie się kończy nasz świat
Nie przychodźcie odwiedzać jej tutaj


Razem czy osobno

Chcesz ufać chłopcze
miastu Świat?
Ono jest
jak obuchem
nie do się pozbierania.
Cierpi
na brak siebie wspak.
Jak ty chłopcze.
Jak ty.

Tego miasta
gościotrup.


Tchnienie - mgnienie

Takie kruchutkie
tchnienie - mgnienie
na rozpacz
i na uwierzenie.

Że oczy dobre,
rybka złota,
a Bóg jest Bogiem
nie despotą.

Takie maleńkie
tchnienie - mgnienie
na pamięć
i na zapomnienie.


Słowikord

Słowik był niesymetryczny
W płaczące schował się drzewo
Choć udawało, że płacze
On przecież śpiewał i śpiewał

Skrzydła owszem nie powiem
Sympatyczne skrzydełka
Jedno trochę różowe
Drugie na rosy szelkach

Tymczasem pod drzewem człowiek
Uciekał gdzieś z losu klatki
Na skórze drzewa nożem
Szyfrować chciał serca zagadkę

Co zrobić miał mały słowik
Patrząc na wszystko to z góry
Mógł tylko śpiewać więc śpiewał
Harmonię wiatru i chmury

I człowiek już nie postąpił
Jak chciał postąpić człowiek
On też był niesymetryczny
Jak ten zuchwały słowik

Na to drzewo płaczące
Wyrwało się z korzeniami
Uciekało po łące
Wstydu rosząc ją łzami

Nic się takiego nie stało
Żeby pamiętać miał który
Słowik zastrugał człowieka jak gałąź
Rzeźbią słowicze natury


Ballada na starą szafę i puste krzesła

Moje okna już skrzypią przed zimą
Stary sweter domaga się łat
Znów udało się jakoś dopłynąć
Chociaż w szafie postarzał się świat

A tu lecą znajomi do nieba
Na herbatę dziś mieli tu wpaść
I tak nagle dopada mnie trema
Widząc mola co wtulił się w płaszcz

Nie odlatujcie chłopaki
Na służbę do Pana Boga
Przecież tyle wypiło się wina
Tyle dziewczyn tuliło na schodach

Tak wam śpieszno do posad
W niepojętym błękicie
Co wam chłopcy do tego
Gdy pod ręką jest życie

Znów sikorki za oknem
A wy już w wyższych sferach
Wam to po co chłopaki
W niebie się poniewierać

Czajnik gwiżdże aż pies ogon skulił
Ciepły szal muszę kupić i koc
Puste krzesła czekają na temat
Do rozmowy na bezsenną noc

Wiem znów kiedyś z tej szafy wyjdziecie
Nagle któryś pojawi się w drzwiach
Odwiedzajcie mnie częściej koledzy
Co wam szkodzi na chwilę tu wpaść


Ostatni tramwaj przed snem

W mojej głowie jest raczej spokój
Jeszcze tłucze gdzieniegdzie się dzień
Milczkiem noc już podchodzi do okien
Myją nogi skazani na sen

Młodzi gniewni wciąż szyją na wiosłach
Niczym szwaczki gdzieś w 56
Albo cierpią zaciekle zbyt dumni
Żeby przyznać, że mają to gdzieś

Może wpadnie ktoś jeszcze na wódkę
Jakiś Byron szalony jak świat
Dom zamkniemy na kłódkę i wkrótce
Polecimy pijani do gwiazd

Potem wrócę do siebie jak zawsze
Gdy już nie chce bez celu się iść
I na ludzi przez okno popatrzę
Co normalnie po prostu chcą żyć

I znów noc przyjdzie pod nasze okna
Jak lat temu 50 czy 6
Durna młodość zachłannie dorosła
Będzie w bramie skowyczeć jak pies

Tramwaj dzwoni ostatni
Ratunkową jest tratwą
Starych szczurów lądowych jak my

Motorniczy siwiutki
Nie poskąpi nam smutku
Potem śmiać się będziemy przez łzy

Serce robi co swoje
Myśleć nie chce się zbyt
Pewnie piszą coś jeszcze poeci

I choć wiemy, że gdzieś
Przyczaiła się śmierć
Zasypiamy naiwni jak dzieci


Przygnębnik

Te same myśli
o tym samym.
Ten sam w podeszwę
wbity kamyk.

Ta sama czarna
skrzynka serca.
Tak samo skrzętnie
zapamięta.

Ta sama cisza
ciągle. Oraz
kometa łzy
i snu bohomaz.

Tak samo.
Aż trywialnie wręcz.
Trzy sześć i sześć
melduje rtęć.


Ujeżdżalnia

Po to
się ćwiczy łzy
jak konie
wyścigowe

żeby
uśmiechać się
choć wykopyrtnie
mysz i człowiek


Wszystko płynie

Byłem na rybach w mojej Polsce
Choć ona była Bóg wie gdzie
Dobrze, że już mi umarł ojciec
Bo pewnie poczułby się źle

Znowu nie brały tylko ryby
Więc głowę miałem w Sacre Couer
I tak pomiędzy, i tak na niby
Kołysał się nad rzeką dzień

Wsłuchany w drzew milczenie dumne
Wędkarskiej karty tracąc sens
Pojąłem - drzewom jeszcze trudniej
Przerzucić się na drugi brzeg

Co mnie tu trzyma ciągle nie wiem
Choć wszystko woła: leć gdzieś! leć!
Lecz jestem z Panią, rzeką, drzewem
W tę samą zaplątany sieć

Wszystko płynie, proszę Pani, wszystko płynie
Na haczyku robak miota się pamięci
Każda rzecz znaczenie ma i jakieś imię
Ale płynie, proszę Pani, i nic więcej


Na wyrost

Kiedy będę naprawdę już stary
Najbardziej potrzebny sobie
Nie chcę szczęścia szukać w aptekach
Poza tym nie wiem co zrobię

Może będę się włóczył ulicą
Ale kumpli nie będzie już w mieście
Więc usiądę wygodnie w fotelu
I sobie umrę nareszcie

Stanę w boskim tam supersamie
Najzwyczajniej po piwo i pamięć
Albo będę jadł szynkę jak głupi
Potem mogę nawet się upić

A gdy najem się już i popiję
Niebo zdziwi się - przecież nie żyję
Ja już takie mam przyzwyczajenia
I nie będę nagle ich zmieniał

Jeśli wzburzy się Anioł Gabriel
Gdy na lekcji nie zjawię się śpiewu
Powiem: ja się tu nie prosiłem
I w ogóle nic mi do tego

Pójdzie Pan Bóg po rozum do głowy
Nie pasuje tu do nas ten nowy
Jego dusza nazbyt jest żywa
Więc z powrotem i dajcie mu piwa

A to piwo będzie przepyszne
Ja tam jeszcze jakoś się wślizgnę


Mosty

Mosty na blatach stołów,
Mosty na prześcieradłach.
Mosty na trzonkach noży.
Mosty na naszych gardłach.

Dłonie.


Lattarka

Jeszcze się lustro czasu lśni
Tak samo, choć inaczej
Ludzie sprzedają swoje sny
Sami nie wiedząc za co

Praktyczni aż do kresu dni
Lojalnie wielbiąc nudę
Wciąż w oczach przechowują łzy
Świadome tej ułudy

Najeść się strachu muszą więc
I szczęściem swym zapłacić
Nim przez wilgotny wiecheć rzęs
Naprawdę świat zobaczą

A kiedy w mroku błyśnie im
Cudowna latarenka
Pozbędą się fałszywych min
I zaczną szukać piękna

Coś do zrobienia każdy ma
Lecz w której stronie świata nie wie
Wszędzie zobaczy własną twarz
Wtuloną w rozgwieżdżone niebo

Za dużo chmur nad głową lecz
Kto ptakiem się urodził wie
Polecieć można jeszcze dalej
Przez światłoczułą życia mgłę

eR jak rondo

Mylą szczęściu
się numerki.
Nie ma to
znaczenia.
Godzi wszystkich
sygnał erki.
Nie to nie.
Do niedozobaczenia



Gdzieś jest takie lustro
 
Zedrzyj ze mnie świat.
Będę rad.

O chłam
mnie lustro okłam
 

Beata Pleban

Urodzona 21 czerwca 1971 r. w Żołyni  k. Łańcuta. Absolwentka II Liceum Ogólnokształcącego w Rzeszowie oraz studiów polonistycznych w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Rzeszowie. Mieszka w Radomyślu Wielkim, gdzie także pracuje jako nauczyciel języka polskiego w Szkole Podstawowej im. gen. Wł. Sikorskiego.

Wiersze pisze od najmłodszych lat. Niektóre z nich zostały wydane w antologii „Wiersze radomyskich poetów”. Jest laureatką konkursu literackiego „Na skrzydłach Ikara” ( wiersz „ Już kołyszą mnie”). Lubi opowiadania Bruno Ferrero i teatr. Interesuje się dziennikarstwem. Śpiewa w chórze „Echo” , działającym przy Samorządowym Centrum Kultury i Bibliotek w Radomyślu Wielkim.

Uważa, że poezja jest zwierciadłem, w którym odbija się wszystko to, co kochamy i czym się fascynujemy.




Pozwól mi

Pozwól mi Boże
uczyć, pisać i śpiewać
patrzeć w dziecięce oczy
dłoń w dłoni męża chować
tęsknić za wiosną
uciekać od zmartwień
włos dzielić na czworo
myśleć, wspominać
planować i czekać
pozwól mi Boże
żyć


Moje Westerplatte

Idę pod górę ścieżką stromą
podjętych obowiązków
Walczę o słuszne sprawy,
o które nie sposób nie walczyć
Od powinności moich się nie uchylam
W postanowieniach trwam
Niekiedy myśl się rodzi
by uciec, gdzieś się schować
Ale nie można zdezerterować
Każdy ma w życiu swoje
Westerplatte


Miłość
Dawna miłość
Prosta, skromna, zagubiona
Ta Cecylii i Jana
Ta zbawiona
A dzisiejsza
Szybka, z górnych półek, idealna
Czemu znowu rozwiedziona?


Istnieje taka miłość
Istnieje taka miłość głęboka
Oczekiwaniem serce wypełnia
Jeszcze nie widzi, a już kocha
I duszę dumą przepełnia

Istnieje taka miłość prawdziwa
Co patrzy w oczęta zawsze szczere
Co delikatne rączki w swoich skrywa
I wybaczyć potrafi tak wiele

Istnieje taka miłość radosna
Co rozkwita w uśmiechach na twarzy
Pocałunkami pachnie jak wiosna
I pozwala dziecku ciągle marzyć

Istnieje taka miłość zniewalająca
Co większej już na świecie nie ma
Co wczoraj, dzisiaj, bez końca
Taka miłość matki do córki i syna


Z Tobą
Mężowi
Jak wiele wspólnych wieczorów
Świtów rozbudzonych
Ile ulotnych spojrzeń
Rąk splecionych
W zakamarkach szarości
I w rozkwicie słońca
Jak wiele już lat z Tobą
I oby wiele do końca


Obawa
Drżę jak osika na wietrze
o jutrzejszy dzień
serce zamknięte w rozterce
niespokojny sen
Milionami spóźnionych chwil
idzie przyszłość
twarda jak orzech
wciąż nie do zgryzienia


Dlaczego
Dlaczego tak się stało Boże
Czy tak być musiało
Pytania dzisiaj mnożę
Jaki sens to miało

Odeszli najlepsi z nas
Mądrością, misją, wiarą
Dlaczego znów katyński las
Nie pojmę żadną miarą

Nadzieją czoło me zdobisz
Mimo że dusza się lęka
Ty Boże wiesz, co robisz
Choć po ludzku serce pęka

Na  zawsze
Szczęśliwy, co wolność odkrył
w skrzydłach rozpiętych
Roztańczone jego serce
dusza wniebowzięta

Otulony chmurami unosi się
w bezkresnej przestrzeni
Już ptakom nie zazdrości
nic nie pragnie zmienić

Chciałby tylko chwilę uchwycić
na zawsze, bo ciągle mało
Zbyt to jednak cudowne
by wiecznie trwało


Traviaty pejzaże
W kulisach serce drży
Gdy pierwsze dźwięki słyszę
To wcale mi się nie śni
Już czas rozpocząć grę

Violetty śpiew rozbrzmiewa
Ja tutaj jestem? - tak
I myśl we mnie dojrzewa
Że to szaleństwa smak

Uniesiona Adamka batuta
Piękne solistów twarze
Orkiestry za nutą nuta
Traviaty to pejzaże

Szalony bal aż do świtu
Cudowny pląs Cyganek
Chór matadorów z Madrytu
Scena za sceną wyśpiewane

Na chwałę i cześć miłości
Która do wyrzeczeń zdolną była
Łzę roniąc w samotności
Zranić nie potrafiła

Spotkanie zakochanych
O wspólnej przyszłości marzenia
Skupienie na twarzach zebranych
I szczere widowni wzruszenia

Wątłe ciało chorobie ulega
Przed oczyma życie się przewija
Ostatni czuły gest Alfreda
I nagle wszystko cicho mija

Już czas zakończyć grę
To wcale mi się nie śni
Ostatnie brawa słyszę
A serce ciągle drży


Sumienie
Sumienie nie milkniesz
Gdy wokół hałas nieznośny
Sumienie nie milkniesz
Gdy cisza w uszy kłuje
O sędzio sprawiedliwy!
Ty zawsze pracujesz


Nie zapomnij

Martwisz się, biegniesz, kupujesz co trzeba
By móc żyć na tym świecie
Ziemia jest tylko przystankiem do nieba
Czy pomyślałeś o bilecie?

Danuta Łakomska

Urodzona 10 kwietnia 1956 roku w Mielcu. Ukończyła pedagogikę w WSP Siedlce. Długoletni nauczyciel, instruktor teatralny i animator kultury. Występowała w spektaklach jako aktorka w studenckim teatrze ES i teatrze Dramatycznym w Mielcu. Prowadziła teatr Makulatura przy Robotniczym Centrum Kultury w Mielcu (obecnie SCK Mielec) oraz przez pięć  lat Przegląd Teatrów Lalkowych w Szkole Nr 13 w Mielcu. Należy do Grupy Literackiej „Słowo”, działającej przy Towarzystwie Miłośników Ziemi Mieleckiej im. Władysława Szafera w Mielcu od 2009 roku.

Obecnie przebywa w Anglii. Jej pasje to: teatr, poezja i malarstwo. Tomik „Po drugiej stronie słońca” jest jej pierwszym tomikiem.

 

 

 

 

 

Po tamtej stronie słońca
Po tamtej stronie Słońca wzrastają w miłości piękne dusze. Ziemska miłość wyzwala je i wtedy wnikają do wnętrza ludzi. Budzi się nowe życie z błękitnym spojrzeniem anioła. Świat najpierw mały w objęciach matki i ojca rozciąga się łóżko, pokój podwórko... miasto, kraj, jak ktoś chce to dalej. Poznajemy mnóstwo ludzi podobnych do nas i innych. Na chwilę lub na długo zmieniają nas. Przeżywamy ciągłą hiperbolę wzlotów i upadków. Uczymy się lub nie – na błędach. Radujemy się, lub smucimy czasem – rozpaczamy. Zarabiamy lub nie na tyle, żeby godnie żyć. Kochamy raz...lub nie raz...albo kochamy wyłącznie siebie. Pędzimy ku karierze...lub nie zawracamy sobie tym głowy. Z czasem nasza dusza nabiera barw, które ciągle zmieniają się, lecz w środku tkwi diament wszechświata...dobro .Bez względu na wszystko, lata płyną nieubłaganie i powoli nasz świat zaczyna się zawężać, aż do jednego pomieszczenia, do jednego łóżka. Pozostaje nadzieja, że po tamtej stronie Słońca odnajdziemy to, czego nam zawsze brakowało.

Maj

Śpi w nas
majowy las
subtelny
zapach konwalii
biel pończoch
brzóz
obłapia już sosna
– długimi palcami.
A dębów siła
ramiona otwiera
by przytulić
natychmiast
już teraz.


Poczekam

Niespodziewanie
zaczerpnęłam przejrzystość
oczu Twoich.
Jesteś dobry
i ciepły
jak babciny chleb
– prosto z pieca
na liściu chrzanu.
Ciągle
zbyt gorący
aby jeść
– poczekam.


Wiosna

Wietrzykiem
zabawnie potargana
lekko rumiana
od słońca
wskoczyła przez okno
wprost w firan koronki.
Zapachniało od sadu
kwieciem
świeżą trawą od łąki
a Ona…
lazurem nieba zmęczona
przysiadła
dla odmiany
w fotelu pana Leona.



(wiersz inspirowany obrazem „Wiosna” L. Wyczółkowskiego)


P o p a t rz

Nie widzisz mnie?
Może...
czerwoną sukienkę włożę
i zatańczę
wśród maków na łące.
Nie widzisz mnie teraz?
Chabry z zórz
powybieram
i ułożę mały bukiecik
jego tytuł:
Niebo w fiolecie.
Nie widzisz mnie?
J e s t e m.


Czarne koty

Uśmiechasz się
– szelmowskie oko
robią czarne koty.
Lecz…
jeszcze za wcześnie
na welon czułości
– bo zbyt ciepły jest
dotyk twoich oczu
i za wcześnie jeszcze
na upojne noce
– bo załamać można
białe
porcelanowe jutra.
Kiedyś
gdy czarne koty usną – przyjdę.


Przenikanie

Nie wiem czemu
przenikasz
do mego umysłu i ciała.
W księżycowej pościeli
zasypiam
twoja... cała.


Wzajemność

Otulasz mnie
swą miłością
i jak płaszczem
- chronisz
a ja ci serce daję
ot tak... na dłoni.


Przemoczenie

Poranek
znowu moknie
a ja…
naprawdę nie wiem
dlaczego
razem z deszczem
poczułam Ciebie.
Po włosach
ciepło płyniesz
strużką
za dekolt wpadasz
spodnie kleją się
do mnie
– przemakam.
Ciągle padasz.


Miasteczko

W miasteczku
takim
gdzie deszcz
nie pada
snami
utkane ulice
tajemne myśli
wiatr rozgadał
bo kocha tajemnice.
Woda migoce
barw tysiącem
niebu
kłania się ziemia.
W miasteczku takim
żyją
nasze maleńkie
marzenia.


Niedziela

Rozbitkiem
dnia siódmego
jestem.
Czas... wraca
czułym filmem
– aromatem traw
świerków i jodeł
zniewala
– duszę czaruje
uwodzi minionym
a potem…
skrzeczy sroką
na płocie
– srebrniki liczy.


Babcia

Twoje oczęta
ciekawe mnie
i darowanej gruszki
pulchne paluszki
szarpią owoc
i siwe włosy.
Uśmiech uroczy
mówi...zostań.
Ufnie
przytulasz się.
Serduszko małe
– kocham Cię.


Biedronka

Przyszła
nie wiem skąd
– biedronka.
Po laptopie
pobiegała
taka żwawa
– chociaż mała.
Nie ma słonka
jest biedronka
– pomyślałam.
Poleciała.


Samotność

Gdy już odejdą
znajomi
cichutko
dyskretnie
na palcach
Gdy już ucichnie
gwar po nich
zapraszam
księżyc do tańca.
Pokoju
nieme ściany
wymownym
świadkiem będą,
że w chwili
gdy spadamy
– jesteś ze mną.
Przedświt

Fotografia
jak ze snu.
Ukradkiem
podkradam zorzom
pierwsze
barwy czyste.
Rosa płoży się miękko
perłowym muślinem.
Bezmyślnie
strącam diamenty
uwieszone
w koronkach pajęczyn.
Letni zapach przenika ciało.
Czekam.


Pragnienia

Pod rzęsami
pragnienia
niespodziewanie
zakwitły nenufarem.
Szklista wilgoć
wypełnia
lecz nie budzi
powiek.
W kołysce utkanej
z silnych
ramion twoich
kwiat...
białe skrzydła
anioła.



Kruchość

Alabastrowa waza
– unikat.
Przez nią
przenika
myśl twoja
i dotyk czuły.
Ciepło
wypełnia wnętrze
drażniąc się
ze zmysłami.
A ona...
niezwykle krucha
jest.
Bez oparcia znika.


Intymność

Weź mnie
na wyspę taką
gdzie nikt
nie puka do drzwi.
Tam będzie
tylko lato
słońce
plaża
i my.
Zapomnimy się
całkiem
na tej plaży
nad morzem
przegapimy
wschód słońca.

Znów ktoś puka
- otworzę.


Parne lato

Parne
gorące lato
a Ciebie nie ma.
W myślach
rozmawiam z tobą
- układam cały poemat.
Maliny w słońcu
nabrzmiałe
skwarnym
lipcowym południem
prawie bordowe całe
przyjedź
pachną tak cudnie.
Zaraz burza przeleci
spłynie deszczem
po twarzy.
O malinach
to wtedy
możesz tylko pomarzyć.


Bezsenność

Smutno
samej nocą
żaby rechocą
tęsknie
a niebo gubi gwiazdy.
Wtedy
umierają
najpiękniejsze kwiaty


Szczęście

Szczęście
mieszka w pewności,
że teraz właśnie
oddychamy tak samo.
W zieloności  
rozkwitły
złote kaczeńce
A ja rozmarzona
– tulę różowe obłoki.
Jesteś.


Miłość

Czysta
jak górskie źródło
wypływa
z głębi istnienia
wypełnia
po opuszki palców.
Świat
nie ma znaczenia.
Jesteśmy jednym.


Tatry

Hej... Tatry ukochane
pięknie ośnieżone
i oscypki...
wróciłam
podróże skończone.
Świerki wyniosłe
dumnie
skrzą się w białej szacie
mieni się mroźne niebo
w kremowej poświacie.
A w karczmie
– swojskie jadło
palenisko płonie.
Radość prześwietla żarem
i serca
i dłonie.


Dom

Dom nasz
otwarty na oścież
– okien nie ma i drzwi
przecież
pojawią się goście.
Przy stole ja i Ty
i nasze przyjdą dzieci.
Nigdy nie będzie pusto.
Pierogów nagotuję
z grzybami i z kapustą.
Dom nasz jeszcze surowy
wiatr w nim jedynie gości.


Cisza

Trwam
w motylim kokonie.
Bram
nie wyważam
– bo po co?
Tylko nocą
cisza skowyczy,
tylko... nocą.



Uśmiech

Posypało się z wiśni kwiecie
– biało.
W Polsce radosna wiosna.
Tu słońca mało.
Poorane niebo
przewiązane lazurem włoskim
- pamiętam Bari.
Tak bardzo tęskniłam do Polski.
Uśmiecham się do myśli,
ech... marzenia
Na angielskiej Market Street
– lazur mnie zmienia.


List

Przyszedł
mocno spóźniony
po latach
list
z tamtego świata
i przytulił moją duszę.

Urodzona 19 grudnia 1995 roku w Mielcu. Jest mieszkanką Wadowic Dolnych. Ukończyłam Publiczne Gimnazjum w Wadowicach Górnych w 2011 roku. Obecnie kontynuuje naukę w I Liceum Ogólnokształcącym im. Stanisława Konarskiego w Mielcu. Po maturze zamierza studiować na Uniwersytecie Jagielońskim.

 
Jej wiersze są wynikiem bacznych obserwacji świata.Debiutowała na łamach ogólnopolskiego tygodnika "Victor Gimnazjalista", jej wiersze również były publikowane w mieleckiej "Farze", a także znalazły się w książce pod tytułem „Podajmy rękę historii. Obrazy malowane przeszłością”.
 
Finalistka XX  Ogólnopolskiego Turnieju Jednego Wiersza "O Laur Plateranki" w Sosnowcu oraz zajęła IV miejsce oraz tytuł „POETYCKI EXLIBRIS”  w  IX Ogólnopolskim i Polonijnym Turnieju Poetyckim o "Srebrne Pióro Prezydenta Miasta Mielca" Mielec 2013.

 


Wiersz finałowy XX  Ogólnopolskiego Turnieju Jednego Wiersza „O Laur Plateranki” w Sosnowcu)

***
Miałeś duże dłonie.
Tak duże, że mieścił się w nich mój dom.
Zawsze myślałam, że dom powinien być ciepły, jak zupa.
U nas zbyt często wiało chłodem.
Zawsze chciałam zdrowej miłości.
Nieprzeziębionej, zdrowej.
Z Twoich ust kipiała gwałtowność.
Umierałam z Twojej choroby.
A Ty żyłeś z mojej śmierci.
Pamiętam, jak nazywałeś mnie swoim stworzeniem.
A później zatrwożeniem.
Pamiętam, jak krzyczałam:
"To wyjdź, wyjdź razem z drzwiami."
By później sprzedać się za kilka groszy dnia.
Za jedną chwilę, czy dwie.
Wracałeś głodny.
Wódką się nie najadłeś.
Zawsze Ci powtarzałam, że do sytości potrzebujesz miłości.
A Ty myliłeś miłość ze smutnym pożądaniem.
Odchodziłeś i rzygałeś mną.
I dzisiaj chciałabym Ci powiedzieć, że moja miłość już zapleśniała.
Ale wiem, że i dziś za kilka groszy dnia,
za jedną chwile, czy dwie sprzedałabym się.
I dziś mógłbyś mnie brać garściami i tymi brudnymi rękami,
w których mieści się mój dom.

(IV miejsce oraz tytuł „POETYCKI EXLIBRIS”  w  IX Ogólnopolskim i Polonijnym Turnieju Poetyckim o "Srebrne Pióro Prezydenta Miasta Mielca")

***
łącząc suchość twego naskórka z miękkością mego opuszka
jednym i ustawicznym ruchem palca
rozpostarliśmy na sklepieniu nasze niebo
umiejętnie na nim zamocowaliśmy gwiazdy
o śmiechu dziecka i zapachu potu
wskazujące drogę podczas bolesnych rejsów
przytakiwaliśmy kiwając głowami
że nie dadzą się strącić nawet nam samym

łącząc suchość twego naskórka z miękkością mego opuszka
jednym i ustawicznym ruchem palca rozpostarliśmy słońce
zagłuszające swym chichotem moce błyskawic
płonące z żarliwością podczas rzęsistych ulew
wierzyliśmy, że póki ono daje nam dni
a gwiazdy świecą nocą - niebo nie upadnie

nasze stworzenie świata nastąpiło za jednym poruszeniem
miękkości i suchości opuszka - naskórka

spacerując dziś pod nitką wiszącego nieba
przedzieram się przez zarośnięte ścieżki
słońce nad nimi dawno już zgasło
wrastam w tę ziemię uszami czekającymi na chichot gwiazd
i oczami łaknącymi ich widoku z zamglenia
i pół paluszkiem, pół opuszkiem kurczowo trzymającym się nitki nieba
muskanym przez ostatni dotyk gorących promieni

 (Poniższe wiersze były publikowane w Farze Mieleckiej)

Jezus
odziany w szkarłatną szatę uszytą nitka po nitce i krwinka po krwince
ozdobiony wieńcem różanym
zajmujący trójrożny akacjowy tron
rozpina ramiona jak gdyby chciał objąć cały świat
znany mu od stóp prostytutek po głowy faryzeuszy
obraca w palcach rąk i stóp mosiężne kolce

Jezus staje się królem

białka oczu Ew i Adamów tężeją z osłupienia
ciała rosną od wzbierającego się w nich wstydu
umysły pękają od poznania prawdy

***

Mogłabym tańczyć dla Ciebie boso po śniegu
Gdybyś tylko chciał
To nieważne, że nadchodzi lato
Przecież Cię kocham
Śnieg urośnie

Dwa pantofelki

jest taki piękny księżyc
i piękna noc
jesteś tutaj
dobre i złe wróżki już odleciały
nieważne
jesteś tutaj
mam dwa pantofelki
Ty budujesz zamek z piasku
a ja ślepa liczę cegły
i martwię się czy wystarczy do jutra
już dawno po północy

(Poniższe wiersze były publikowane w ogólnopolskim czasopiśmie młodzieżowym Victor Gimnazjalista)

***
jestem tu sama właściwie
tylko z ciszą niesprzeczne prowadzę dialogi
czuję jak cierpi kostka z bruku
twardo przez nas wydeptana
ja widziałam załamaną matkę
ździebłka rozwietrzonego
słyszałam wiatru drwiący śmiech
zauważyłam jak las gnije
jak na ulicy, nawet te cegły krwiste duszą się
jak pojazd je dumnie zatruwa
wy nie patrzycie na
niewyrastające chwasty
nierozlaną kroplę wody
nawet na poczekaniu
nie mówicie o
niepalących się domach
niezagubionych przedmiotach

przykro mi teraz,
że nikt nie uważał,
gdy ja umierałam

Niechciane fantasy

 Przepraszają za leżący na szafce nóż i prawy policzek
Boją się siadać na krzesłach i kroić chleb
Są ludzie, którzy nie potrzebują fantastyki
Potwory żyją z nimi a wojna wciąż trwa

 

 

 

 

Urodzony 3 października 1939 roku. Emerytowany nauczyciel historii i geografii ze Szkoły Podstawowej Nr 1 im. Władysława Szafera w Mielcu. Członek Grupy Literackiej „Słowo”, działającej przy Towarzystwie Miłośników Ziemi Mieleckiej im. Władysława Szafera w Mielcu.

Autor tomiku ,,Posłuchaj wiatru, posłuchaj” (Mielec 2010). Swoje utwory prezentuje na spotkaniach autorskich, na niniejszej stronie, na portalu www.hej.mielec.pl , w prasie regionalnej oraz w wydawnictwach  Grupy m.in. w almanachach: „W rytmie słowa” (Mielec 2009), „Zanurzeni w słowie” (Mielec 2011), w tomie miast partnerskich „W dalszej i bliższej perspektywie” („Sofern wie nah”) wydanym w 2011, a także w „Artefaktach” – Mieleckim Roczniku Literackim Nr 1 (2012). W roku 2013 wydał swój drugi tomik poezji „Reminiscencje” [więcej].
Zmarł 18 grudnia 2016 roku, pogrzeb śp. Janusza Kapuścińskiego odbył się w środę 21 grudnia 2016 roku w kościele MBNP w Mielcu.


Piwnica pod Baranami

Wino grzane z korzeniami wonnymi
przepijam w piwnicy do baranów kariatyd
spod maski widać zarys ust
błyszczące oczy
ciała rozpalone
brak miejsca na oddalenie
czy przepływ powietrza między materią
bezzębne maszkarony patrzą ze zrozumieniem
burzy się młode wino
ile zachodów słońca trzeba
by stało się starym dobrym Węgrzynem

Róża

Esencja wdzięku
miraż istnienia
efemeryda
wśród flory barw
doznaję lęku
gdy z krzewu cienia
twoja uroda
ostra jak karb
wchodzi w me ciało
kłuje niechcący
gdy innym zmysłem
oglądam cię
czy to jest mało
gdy w krzew kwitnący
piękno z cierpieniem
jednoczy się
płatki twe cudne
wabią i nęcą
zapach przyciąga owady
nas
gdy płatki złudne
wreszcie się skręcą
piękno noc przyjmie
cierpienia czas.

Jesień

Tuż przed dwunastą przyszła jesień
pogodnie cicho i dostojnie
paletę barw za sobą niesie
lecz już bez kwiatów
kwiatów polnych
wyprzedaż lata wszystko zmieni
weszła do żółtych kalendarzy
już wszystko było o jesieni
może nowego coś się zdarzy
przejrzę na oczy potem nagle
obrócę wzrok swój poza siebie
jak stary okręt zwrócę żagle
tam gdzie zobaczyć mógłbym ciebie
pożółkłe kartki znaki lata
wspominać będę nieustannie
już tyle było lat jesieni
ja trwam i pamięć twoja o mnie

Nałęczowski święty

Ławeczki na wzgórzu
ławeczki na wzgórzu „Jabłuszka”
na wzgórzu gdzie brzozy
gdzie brzozy płaczące i dróżka
ta dróżka tak kręta
tak kręta i wąska
i wąska i długa do nieba
tą dróżką tą wąską
szedł żołnierz z Sybiru
jabłuszek mu brakło i chleba
i chleba i ziemi
tej ziemi z brzozami
brzozami krzyżami świętymi
szedł żołnierz polami
polami lasami
lasami dróżkami krętymi

Gdy wrócił krzyż stanął
a obok kapliczka
kapliczka na wzgórzu „Jabłuszka”
gdy jego nie stało
innych tutaj niemało
została kapliczka krzyż i dróżka


Pomnik Chopina

Widzę w bryle wierzby zaklęte nuty
szum wiatru w brązowych szponach
czas stanął w miejscu
jest gdzieś ponad

w wielkości przeplatanej zwątpieniem
trwa sztafeta pokoleń
z pałeczką wartości nieprzemijających
mimo trudów ludzkiego istnienia

jego muzyka
daje wiarę w trwanie

może choć czasem zabije nam mocniej
serce do niej
gdy ją zrozumiemy


Moje miasto

Z topornego cementowego piętra
patrzę na miasto
moje miasto
moje życie
wszystko przelewa się przez mrowisko ruchu
kakofonię dźwięków
migotanie stugębnych barw
przez noc dzień i świt
przez świt dzień i noc
i nowy zmierzch
o zmierzchu w ciszy patrzę przez światło
zamkniętych powiek
na moje miasto
moje życie
ta retrospekcja i introspekcja
nie wychodzą na moją korzyść
coś mi przecieka między palcami
moje miasto
moje życie


Zamek w Lublinie

Ciała poszarpał tlen
pamięć poszarpał czas
kraj już dawno nie ten
i płomień gniewu zgasł
leżeli cicho jak kłody
z niemym tragicznym wyrzutem
nie dano im kubka wody
myśli ich były zatrute
z oddali jutrzenka wolności
pukała do miasta bram
kto nimi plac zamku wymościł
ich strzępy bezwładne
leżą tam
ślady zębów na ciele
palce zgryzione do krwi
jak zwierzęcości wiele
miał ten co wina w nim tkwi


Limba

Posadziłem limbę zielonopalcą
drgają na niej dzwoneczki rosy
kierdel dzwonków cichutkich
sama
mizerna
opuszczona przez swoich
wypatruje halnego
tu w dolinie śle listy szelestem
tęskni
opłakuje ojczysty brzeg
i kamienistą wąską drogę do domu
czasami zamigocze ta sama gwiazda
zaświeci ten sam księżyc
zaszumi we śnie
ten sam zielony las
czasami
zaświeci to samo słońce


***

Kiedyś mówił
że już nie może
nie potrafi jak inni
cieszyć się słońcem
albo tak normalnie
jak inni ludzie
iść w sobotnie popołudnie na spacer
do parku
nad rzekę
w nieznane
ku przygodzie
ku życiu
ku nowemu

Chciałbym napisać o nim wiersz
o człowieku
ale nie mogę
nie potrafię znaleźć rymu
do słowa esperal.


Rozstanie


Pędzi dudni pociąg
w takt bicia serca
jestem sam
słyszałem uderzenia serca czyjegoś
idącego po schodach
jestem nie w swoim domu u obcych
muszę jechać wrócić
jak tam trafić
nikt nie potrafi wskazać drogi
wezmę czajnik łyżkę pomidora
pójdę szukać
dlaczego leżę w trawie
i tak blisko dudni pociąg
jestem nagi
okradziony z myśli
strzępy uczuć
strzępy wspomnień
chęć trwania
jak pięknie śpiewa Beniamino Gili

Doradź czy wysiąść z tego pociągu
lepiej zostań tu bezpieczniej
gdzie pójdziesz
to czego szukasz już nie istnieje

wysiadam
koniec drogi.

Durak Piotr

Piotr Durak (ur. 22 sierpnia 1985 roku w Mielcu) – polski prozaik, poeta, dziennikarz i podróżnik.

Ukończył Szkołę Podstawową nr 9 w Mielcu. W 2004 roku zdał maturę w I Liceum Ogólnokształcącym im. Stanisława Konarskiego w Mielcu. Od 2009 roku absolwent polonistyki Uniwersytetu Rzeszowskiego. W okresie studiów pracował m.in. jako murarz, pomocnik operatora pługu śnieżnego, mechanik rowerowy, rozwoziciel pizzy, korepetytor, dziennikarz, korektor[1]. Pisywał recenzje do regionalnych i ogólnopolskich czasopism literackich. Był też spadochroniarzem w Sekcji Spadochronowej Aeroklubu Rzeszowskiego. W roku 2007 był współpracownikiem i korektorem w mieleckim Tygodniku Regionalnym "Korso".

W latach 2005-2009 członek Sekcji Twórczości Literackiej UR, współzałożyciel studenckiej grupy poetyckiej "Polifonia". W latach 2008-2009 aktor w Studiu Teatralnej Ofensywy Studenckiej przy UR. W latach 2005-2010 był członkiem Robotniczego Stowarzyszenia Twórców Kultury w Rzeszowie. Od 2006 roku pełni funkcję wiceprezesa mieleckiej Grupy Literackiej "Słowo". W roku szkolnym 2009-2010 nauczyciel polonista w Gimnazjum im. Jana Pawła II Sióstr Prezentek w Rzeszowie. Stypendysta Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego.

Debiutował w rzeszowskim BWA w kwietniu 2005 roku. Opublikował dwa zbiory wierszy: Odnaleźć siebie (SCK, Mielec 2006), Wiatrołomny (Biblioteka "Frazy", Rzeszów 2008) oraz dwie powieści: Ostatni rok (Rzeszów 2007, SCK Mielec 2009), Dzienniki rowerowe ("Nowa Dobra Literatura", Kraków 2011). Jest autorem blogu literackiego Raport zza mgły. W roku 2007 otrzymał honorową nagrodę im. Andrzeja i Brutusa Strumskich za Najlepszy Debiut Literacki Roku 2006, przyznawaną przez rzeszowski oddział Związku Literatów Polskich. Twórczość Piotra Duraka była omawiana w podkarpackich mediach, stała się też obiektem badań języko- i literaturoznawczych[2].

Pasjonat podróży rowerowych[3], spływów pontonowych i wspinaczki górskiej. Zdobywca większości szczytów Korony Gór Polskich. Z aparatem fotograficznym odwiedził kilkadziesiąt miejsc opuszczonych przez człowieka. W kwietniu 2009 roku wraz z ekipą Polskiego Towarzystwa Nukleonicznego spędził tydzień na Ukrainie w opuszczonej strefie po katastrofie reaktora w Czarnobylu. Efektem wyjazdu była seria reportaży w lokalnych mediach i wystawa fotografii w Uniwersytecie Rzeszowskim[4]. Na przełomie lipca i sierpnia 2009 roku przepłynął samotnie pontonem trasę z Rzeszowa do Gdańska. W lipcu 2010 roku dokonał samotnego spływu pontonowego Dunajcem, od Nowego Targu do ujścia w Opatowcu i dalej, Wisłą, do Sandomierza. Akcja miała na celu oszacowanie strat powodziowych i stworzenie reportażu z zalanych terenów. Podróżuje samotnie, bez rozgłosu i pomocy z zewnątrz.




Sonet o wiośnie II

Wiosna błotem wypełnia dziurawe chodniki,
Śmierdzi gnijącym ścierwem psa padłego w grudniu,
Szerzy syf i choroby, krok robactwa dudni
W ściany przegniłej trumny ukrytej w piwnicy.

Brudni, brzydcy, obdarci, straszni i zmęczeni,
Kopulują po parkach obleśni gówniarze.
Wiosenne słońce bluzga w wygłodzone twarze.
Rzeka ma kolor moczu, wśród zgniłej zieleni.

I tylko śnieg, jak kłamca, próbuje ocalić
Sytuację swą bielą, która w oczach ginie,
Odsłaniając duszący odór wysypiska.

Niewinność szybko znika, jak nafta się pali.
Pozostaje brnąć w gnoju cudownej krainie,
Śmiejąc się, wracać z tłumem do swego mrowiska.

Marzec 2006


Pokolenie

teraz już nie ma o co walczyć
wystarczy tylko wyciągnąć rękę
i mamy wszystko w ilości większej
niż mógłbyś sobie to wyobrazić
i mamy miłość i mamy brata
i słońca wielkiej wiary blask

teraz już nie ma za czym gonić
życie to tylko garstka piasku
dzierżona nieopatrznie w dłoni
małego dziecka w klatce czasu
sekundy lata uciekają
niechybnie gdzieś między palcami

teraz nie ma przed czym uciekać
więc wychodzimy samotni szczerzy
nie patrząc na to czy ktoś uwierzy
czy kłamstwem plunie nam w jasną twarz
więc uciekamy do światła lampy
żeby zabijać próżnię - jak ćmę

myśmy wierzyli – miłość to miłość
wiara jest wiarą a śmierć to śmierć
myśmy ufali kształtom przedmiotów
nawet gdy we mgle rozmyta treść
czyniła echo naszego głosu
ulotnym wrzaskiem


* * *

...a kiedy ona cię kochać przestanie
odstąpią góry morza i doliny
od ciebie gdy ją porzucisz w noc ciemną
za szklaną taflą deszczów i snów nieprzejrzystych
uciekną psy dzieci nocy i wiatr
zamknie za tobą swe usta

poczujesz brzytwę trawy na czarnym policzku
i łaskotanie ognia purpurowej ściany i wiara cię
nawiedzi tak że będzie boleć
a woda nie ukoi swym chłodnym lazurem

a kiedy ona cię kochać przestanie
pójdziesz prosto przed siebie bez celu
bez końca drogą krętą i wąską
drogą zamazaną
bez krwi blady jak obłok
w dzień pierwszego śniegu


bez nas

wbrew pozorom mieliśmy bardzo dużo czasu
by zaszyć się w ciemnościach dworcowych neonówek
ukryć twarze w dłoniach zamknąć drzwi na słowo
honoru i wyjść nie myśląc o złodziejach mebli i rowerów

mogliśmy też pozostać drzewami na wielkiej pustyni
by nie wiedzieć dlaczego i jak długo jeszcze
mogliśmy iść po lesie albo podróżować przed siebie
samochodem śpiewając coś odpowiedniego tak wygląda wolność

mogliśmy też walczyć lub próbować walczyć o każdą
płytę chodnikową kartkę zdjęcie kwiatek
mieliśmy wystarczająco dużo czasu by pożegnać się
z przeszłością by zasnąć we mgle wieczoru

i nie obudzić więcej zmysłów przy obcym człowieku
może powinniśmy zaczekać aż nadejdzie ta właściwa godzina
zamiast rozkradać łapczywie sekundy jak pióra
ptaków malowane zmierzchem rzeźbione świtem

a może należało odejść nic nie mówiąc już na początku
tylko popatrzeć na siebie i z twarzy odczytać wszystko
co może się wydarzyć ale nie nadejdzie
wbrew pozorom mieliśmy dużo czasu by nie istnieć


Raport z M.

23 grudnia w godzinach nocnych
z siódmego piętra Szpitala Powiatowego
wyskoczył mężczyzna z ręką w gipsie
lat około 40 i zginął na miejscu.

A mógł żyć! – mówią – Dlaczego to zrobił?
Mógł żyć – miał tylko złamany nadgarstek…
Mógł żyć – zostawił rodzinę, czekoladę
na stole sok pomarańczowy…

Nigdy się nie dowiedzą,
jakie to nieszczęście
złamać tylko nadgarstek
próbując wycelować
z rewolweru
w głowę


Portret współczesnej nastolatki

Jej usta pozostały wilgotne i świeże
pod grubą warstwą szminki
zgwałcone tysiącem obcych języków

Jej włosy nie stały się martwe
od kłębów trującego dymu papierosów
nakładanych co wieczór jak fałszywy balsam

Jej ramionom nie odebrał blasku
szorstki dotyk tysiąca męskich rąk

Jej piersi są ciągle młode i jędrne
ze śmiesznie sterczącymi różowymi sutkami
nawet oddane w posiadanie setkom obcych warg

Jej nogi wciąż są tak samo zgrabne i szczupłe
choćby nawet codziennie rozkładała je
przed innym kochankiem

Jej wnętrze pozostaje tak samo puste
choćby nawet tańczyła ufała błądziła
i codziennie wstawała żądna świeżych doznań

Dlaczego więc płacze?


Mielec 2005


Obiad z ludożercą Tadeuszowi Różewiczowi

najpierw były problemy z odprawą
że to bez paszportu można z tak dalekiego kraju
i że noży nie wolno nosić w samolocie
list od Tadeusza Różewicza załatwił sprawę

później był duży kłopot z walizkami
nie mam pojęcia dlaczego przywiózł ze sobą pół domu
skóra i kości
nie miał szczęścia ostatnio

potem godzinę straciliśmy na tłumaczenie
że Chrystus mówiąc kto spożywa ciało moje i pije moją krew
wcale nie miał na myśli
kanibalizmu

wreszcie poprosił o spacer po mieście
wszystko tu inne większe i jakby piękniejsze – mówił i pytał
o te kamienice ruiny i pomniki

opowiadam to miasto nie szczędząc szczegółów
zatrzymując się dłużej na pojęciu „wojna”
którego nie rozumie i jakby nie wierzy

opowiadam więc bomby czołgi samoloty
i czarną krew płynącą w załamaniach bruku
i gniew i bezsilność i poświęcenie
opowiadam obozy gaz i ściany śmierci
znane tylko z muzeum
ludziom mego wieku
opowiadam więc Westerplatte
Warszawę Gdańsk

słucha kiwając głową
milcząc prawie śmiertelnie
jakby stał za szybą
zadowolony wstrząsem
biorę go na obiad
czekam na pierwsze słowo
które padnie z jego szerokich ust
po mojej przemowie

z braku alternatywy
wybiera świńską nogę
wreszcie jakby się łamiąc rzęzi ponad blatem
wie pan stało się wiele nie mogę zaprzeczyć
ale Ziemia się kręci cokolwiek pan powiesz
ja i tak będę wierzył
że człowiek jest dobry

i od takich się można cokolwiek nauczyć


Wędrowiec po morzu chmur

opis obrazu C. D. Friedricha

nigdy nie wybadamy co przyśniło mu się
nim stanął odwrócony na krawędzi skały
może cisnął zegarek w otchłań czas zatrzymał
tkwiąc nieruchomo na wybranym szczycie
dlaczego na tym?

pozornie nie dzieje się tu nic
morze ze świerków granitu i mleka
droga która zaprowadziła go w górę
pozostanie zawsze tajemnicą
buty musiał mieć wygodne inaczej nie doszedłby
na falochron linii chmur

odwagę musiał zbierać długo
zielony płaszcz zakładać starannie
włosy rozwiać niebieskim wiatrem w nieładzie
być poetą to prawie tak jak być malarzem

skały były czarne i śliskie a mgła
osiadała na rzęsach
nie dowiemy się nigdy o napięciu mięśni ścięgien
sile woli i walce jaką stoczył z opiekuńczą matką
zatroskaną kochanką

ważne jest to że stoi patrząc w otchłań
nogi trzyma pewnie prawa ręka ściska kostur
nie zamierza więc skakać
popatrzy odwróci się zejdzie
lecz kiedy to nastąpi nie dane nam poznać

nie spojrzymy nigdy w jego oczy
nie policzymy kropel potu
nie dotkniemy zachwytu granitem i wanilią chmur
nie zajrzymy pod zmarszczone a może właśnie pogodne czoło

przestrzeń pozostanie przestrzenią
zbyt wielką by zmieścić ją w kadrze ogarnąć wzrokiem
on będzie zatrzymywał czas
a my będziemy obserwować fałdy płaszcza
opinającego skórę jego pleców


Rugia 19 IV 08


Gdzie jesteś?

przybądź aniele o złamanym skrzydle
o posklejanych ropą pióropuszach przybądź
i zabierz mnie stąd!

przyszli źli ludzie oni cię skrzywdzili
a przecież wciąż masz uśmiechniętą twarz

dlaczego boli ta samotność która pośród gawiedzi
otacza mój łeb
dlaczego szukając miłości ciągle patrzę
między karty starych ksiąg

wszystko się kończy – to jest moja wina
aniele o złamanym skrzydle przybądź ponownie
i zabierz mnie stąd!

zabierz mnie i unieś wysoko
polećmy nad miastami

tam gdzie wiatr niesie tylko ukojenie
tam gdzie nóż staje się tylko narzędziem
tam gdzie wędrowne ptaki zakładają gniazda
gdzie kończy się włóczęga i zaczyna świat

przybądź aniele o złamanym skrzydle przybądź z daleka
i zabierz mnie stąd!

popłyńmy nad lasami i nad dolinami
zobaczmy z góry śmieszny szklany łańcuch chmur
pokaż mi niebo świetliste niebo gwieździste pokaż

jednym skinieniem głowy ukołysz mój ból


Mielec 16 września 2007, wschód słońca


Remedium

Kiedy w końcu przyjdzie mi umrzeć
kiedy wszyscy odstąpią ode mnie
Ty odejdziesz i wiary mi braknie
zadrży serce nazwane kamieniem
kiedy nawet swą duszę zaprzedam
i nie będzie światła i miłości
a nadzieja pozostanie słowem
wiatr owieje mi głowę oddechem
martwym jak widok miasta
na starej pocztówce

Kiedy nawet przyjdzie mi zniknąć
i zostawić tu miłość i szczęście
kiedy Bóg zapuka mi w okno
i uśmiechnie się do mnie łagodnie:
Miałeś rację, mówiąc, że mnie nie ma
lecz choć żyłeś beze mnie - mi powie -
ciągle czułeś ten dotyk bieli piór na dłoni
ciągle poszukiwałeś i byłeś mi cenny

Kiedy wstanę aby już nie walczyć
tylko by się spokojnie ułożyć
i zabraknie słów by opisywać
i zabraknie myśli aby tworzyć
Kiedy wreszcie nic już nie będzie
nawet żadnej cienistej alei
i tuneli i trąb jerychońskich
i tych murów i krat dookoła
ani kobiet tańczących w bieli...

Powiem tylko słowo dziękuję
i odejdę tak jak się znika
z wnętrz gdzie orkiestra gra zawsze do końca
gdzie tańczą i się bawią i nie zauważą
I wesoły wymknę się chyłkiem
a śmierć będzie już tylko wspomnieniem
wiatr kurz wmiecie na moje miejsce
puste krzesło zajmie ktoś inny
tylko sztuką będzie być cieniem
gdy nadejdzie nowy wschód słońca
 

 

Please publish modules in offcanvas position.