– Tak, wszystko jasne – opowiedziała cichutko Kamilka.
– Proszę, oto klucz. Pomoże ci on wejść do odpowiedniej sali, gdzie ukryte jest Serce Królowej Lasu. Kiedy je znajdziesz, będziesz wiedzieć, co dalej robić, ono ci powie. Wtedy, mam nadzieję, uda nam się odczarować prawdziwą królową i Ptasia Wiedźma będzie pokonana. Jeżeli ci się nie uda, niestety, wszyscy w najbliższym czasie staniemy się ptakami lub innymi latającymi stworami – starzec wstał ze swego siedziska i objął Kamilkę ramieniem, przytulając ją. – Wszystko w twoich rekach, moja mała. Cieszę się, obudziłaś w nas nadzieję. Teraz posłuchajcie mnie dokładnie, powiem, jak trzeba iść. Na początku cały czas na południe. Miniecie wodospad, potem szalone łąki, później zobaczycie żółte pasmo kwiatów, a w końcu Fiołkowy Pałac. Nie ulegajcie złudzeniom, on nie jest pusty, żyją w nim strażnicy – starzec zamilkł i usiadł na swym siedzisku, ciężko sapiąc.
Kamilka wzięła klucz i powiesiła go sobie na szyi.
– I jeszcze jedno – Klucznik wskazał skrzynię z ubraniami. – Tu macie przygotowane wygodne ubranie na drogę i najpotrzebniejsze rzeczy.
Przebrali się i zabrali, co najważniejsze, a potem wszyscy grzecznie żegnali się z fioletowym starcem, którego broda wiła się po podłodze jak żywa.
– Pamiętaj, nie wszystko, co wygląda na piękne, jest takie, nie wszystko, co wydaje się dobre, naprawdę takie jest. Miej oczy otwarte. Powodzenia, moi przyjaciele – mówił Klucznik.
– Dziękujemy, Kluczniku – odpowiedziała Kamila.
Gdy wyszli ze Srebrnej Sosny, Kamilkę ogarnęły wielka trwoga, zwątpienie i strach. Czy poradzi sobie z tak odpowiedzialnym zadaniem? Nigdy jeszcze nie zależało od niej tak dużo jak w tej chwili. Ptaki, mama, Królowa Lasu, los ich wszystkich leży w jej rękach, jest uzależniony od tego, czy uda się jej znaleźć Serce Królowej. „Nawet nie wiem, jak ono ma wyglądać” – myślała Kamila.
Śmigacz popatrzył na zmartwioną twarz Kamilki.
– Nie martw się na zapas. Nie jesteś sama, idę z tobą.
– Tak, wiem, sama pewnie bym się nie odważyła. Po prostu boję się…
– Szczerze mówiąc, ja też. Pewnie tylko Kawka się nie boi, prawda? – Śmigacz popatrzył na Kawkę.
Ta jednak zignorowała jego uwagę i zmieniła temat.
– Droga jest bardzo daleka, dużo łatwiej byłoby jechać na czymś, niż iść, prawda? A ja wiem, kto udostępni nam swój grzbiet. Chodźcie.
Tym razem Kawka prowadziła ich do miejsca, gdzie było stado dzikich zwierząt. Młodzi podróżnicy nie chcieli zbliżać się do nich. Bali się. Kawka poleciała sama. Gdy wróciła, była bardzo zadowolona.
– Mam dla was bardzo dobrą nowinę. Będzie nam towarzyszył gepard Animus. Na pewno się z nim zaprzyjaźnimy.
Animus nadszedł, gdy Kawka kończyła mówić. Ryknął tak mocno, że trzeba było zasłaniać uszy, by nie ogłuchnąć.
– Siadajcie, nie mamy czasu na ceregiele – powiedział.
Młodzi bohaterowie usadowili się na jego grzbiecie. Pierwszy usiadł Śmigacz, za nim Kamilka, a na końcu Kawka, która stwierdziła, że również może odpocząć. W czasie podróży mijali stado dzikich koni, skupiska ptaków, elfów. Takie widoki pojawiały się co jakiś czas. Gdy minęli lasy, coraz częściej było widać skaliste zbocza i doliny. Nadszedł czas na odpoczynek. Zatrzymali się na zboczu, gdzie było słychać szum wodospadu znajdującego się za skałami. Animus uznał, że w tym miejsce będzie mógł napić się i odpocząć. Dzieci również poczuły się głodne i zmęczone.
Rozpalili ognisko, w rzece złowili ryby na kolację. Gdy zapadał zmrok, wszyscy usłyszeli dziwną melodię, która coraz bardziej się nasilała. Melodia ta wołała ich do siebie. Śmigacz jako pierwszy postanowił sprawdzić, co dzieje się za skalami, gdzie było widać wodospad.
– Po co tam idziesz? Wiesz, że nie możemy zbaczać z drogi – przestrzegała go Kawka.
– Zaraz wrócę. Zobaczę, co to jest. Nie gniewaj się, Kawko – mówił Mateusz, który był już po drugiej stronie skały.
– Z nim tak zawsze. No trudno – szepnęła zrezygnowana Kawka.
– Chodźmy i my – postanowiła Kamila.
Wszyscy odeszli od obozowiska. Zbliżali się do wodospadu. Widok był piękny. Wielkie spienione fale uderzały o skalisty brzeg. Woda była ciepła i przyjemna, mieniąca się odcieniami słońca. Śmigacz kąpał się już blisko wodospadu. Kamilka również postanowiła wejść do wody. Wtedy słyszała bardzo wyraźnie pojedyncze głosy, które zlewały się w piękny i delikatny śpiew. Pod wpływem cudnej melodii zapominała, po co tam przyszła i co ma zrobić, jakie jest jej zadanie. W pewnej chwili z wodospadu wyłoniły się morskie syreny. Były to piękne kobiety z długimi jasnymi włosami. Syreny zmieniały swoje barwy – raz były jasnozłote, za chwilę zielone. Za skałami ukazały się młode, skąpo ubrane kobiety z zielono-błękitnymi włosami. Postacie te wyraźnie wołały: „Mateuszu, chodź do nas, chodź”. Chłopiec już kiedyś je słyszał. Wtedy potrafił sobie z nimi poradzić. Obecnie, gdy był w wodzie, było to trudniejsze. Kamila słuchała śpiewu jak zaczarowana. Nigdy dotąd nie słyszała, by ktoś tak pięknie śpiewał. Szła w głąb wodospadu, coraz dalej i dalej. Jedna z syren wyciągnęła do niej dłoń. Kamilka podała jej rękę, zanurzając ją w wodospadzie. Razem z syreną Kamilka zaczęła zmieniać kolor – raz była biała, fioletowa, innym razem zielona. Mieniła się kolorami tęczy kilkanaście razy. Powoli znikała z pola widzenia swym przyjaciołom w głębi wodospadu. Przez chwilę jeszcze było widać jej postać w wodospadzie. Wyglądało to tak, jakby była po drugiej stronie lustrzanego odbicia. Gdy Mateusz zdał sobie sprawę, że znów jest atakowany przez „śpiew”, Kamila już była w wodospadzie. Chciał ją załapać, ale było już za późno. Krzyczał za nią, lecz ona nie słyszała. Wybiegł z wody bardzo rozgniewany. Zamknął uszy, mówiąc:
– Idźcie stąd precz, nie chcę was słyszeć. Zostawcie mnie w spokoju!
Siłą woli i umysłu oddalił od siebie niecne rusałki, które zniknęły w pianie rzeki.
– Jaki byłem głupi, po co ja wszedłem do wody! – krzyczał.
– Zdenerwowanie nic ci nie da. Myślę, że ona zaraz do nas wróci – pocieszała go Kawka, na którą śpiew zupełnie nie działał.
– Nie pocieszaj mnie. A jeśli nie?
– Nie możesz tak myśleć. Na pewno wróci – ciągnęła Kawka.
– Przestańcie. Trzeba się zastanowić, co robić – czy czekamy, czy idziemy w wodospad – odezwał się Animus.
– Co nam to da, że wejdziemy tam za nią. Nie wiadomo, gdzie ona jest, czy żyje, czy nie. Jesteśmy bezradni – rozpaczał Śmigacz.
– Kto jak kto, ale ty możesz sprawdzić, czy żyje i co się z nią dzieje. Zapomniałeś o swoim kamieniu? – wtrąciła Kawka.
– Rzeczywiście, zapomniałem. Masz rację! – ucieszył się Śmigacz. Natychmiast wyciągnął swój kamień i zaczął go pocierać.
Zobaczyli, jak Kamila jest w wielkiej sali w towarzystwie bardzo smutnego mężczyzny. Opowiadała coś niezwykle interesującego, mocno gestykulując rękoma. Młodzieniec z chwili na chwilę był radośniejszy.
– My tu się zamartwiamy, a ona się bawi – skomentował ten widok Animus – w towarzystwie księcia „Smutasa”.
– Znasz go? – zdziwił się chłopiec.
– „Znam” to za dużo powiedziane. Słyszałem o nim. Jest bardzo nieszczęśliwym młodzieńcem, ponieważ podobno nie może mówić.
– Opowiedz nam o nim – nalegała Kawka. – I tak nie mamy nic lepszego do roboty. Musimy poczekać na Kamilkę.
Animus ułożył się wygodnie obok skał i zaczął mówić:
– Jak legenda głosi, Władca Gór Henryk V miał dwóch synów: Arkadiusza oraz Dariusza. Jeden z nich był bardzo miłym chłopcem, mądrym dobrym, drugi, jak to często w życiu bywa, mówiąc delikatnie, był arogancki. Król kochał swych synów. Jednak czasami było widać, że miłuje bardziej Arkadiusza. Dariuszowi było przykro, że jego ojciec nie kocha go tak mocno jak brata. Któregoś dnia obaj pojechali konno do Krainy Szalonych Łąk i Mokradeł. Z tej podróży do domu wrócił tylko jeden z nich. Był to Dariusz. Od tamtej pory do nikogo się nie odezwał. Niektórzy twierdzą, że obaj spotkali czarną wiedźmę, która rzuciła na nich klątwę, inni zaś uważają, że Dariusz zabił Arkadiusza. Do dziś nikt nie wie, jak dokładnie było. W każdym razie od tej pory królewicz bardzo rzadko wychodzi z królestwa, a jeśli już, to tylko nocą.
– Co z bratem? – spytał Śmigacz. – Co się z nim stało?
– Wszelki słuch i ślad po nim zaginął.
– Dziwna historia – powiedział ze smutkiem Śmigacz, po czym dodał: – Ciekawe, jak sobie radzi matka Kamilki.