Wędrowiec po morzu chmur
opis obrazu C. D. Friedricha
nigdy nie wybadamy co przyśniło mu się
nim stanął odwrócony na krawędzi skały
może cisnął zegarek w otchłań czas zatrzymał
tkwiąc nieruchomo na wybranym szczycie
dlaczego na tym?
pozornie nie dzieje się tu nic
morze ze świerków granitu i mleka
droga która zaprowadziła go w górę
pozostanie zawsze tajemnicą
buty musiał mieć wygodne inaczej nie doszedłby
na falochron linii chmur
odwagę musiał zbierać długo
zielony płaszcz zakładać starannie
włosy rozwiać niebieskim wiatrem w nieładzie
być poetą to prawie tak jak być malarzem
skały były czarne i śliskie a mgła
osiadała na rzęsach
nie dowiemy się nigdy o napięciu mięśni ścięgien
sile woli i walce jaką stoczył z opiekuńczą matką
zatroskaną kochanką
ważne jest to że stoi patrząc w otchłań
nogi trzyma pewnie prawa ręka ściska kostur
nie zamierza więc skakać
popatrzy odwróci się zejdzie
lecz kiedy to nastąpi nie dane nam poznać
nie spojrzymy nigdy w jego oczy
nie policzymy kropel potu
nie dotkniemy zachwytu granitem i wanilią chmur
nie zajrzymy pod zmarszczone a może właśnie pogodne czoło
przestrzeń pozostanie przestrzenią
zbyt wielką by zmieścić ją w kadrze ogarnąć wzrokiem
on będzie zatrzymywał czas
a my będziemy obserwować fałdy płaszcza
opinającego skórę jego pleców
Rugia 19 IV 08
Gdzie jesteś?
przybądź aniele o złamanym skrzydle
o posklejanych ropą pióropuszach przybądź
i zabierz mnie stąd!
przyszli źli ludzie oni cię skrzywdzili
a przecież wciąż masz uśmiechniętą twarz
dlaczego boli ta samotność która pośród gawiedzi
otacza mój łeb
dlaczego szukając miłości ciągle patrzę
między karty starych ksiąg
wszystko się kończy – to jest moja wina
aniele o złamanym skrzydle przybądź ponownie
i zabierz mnie stąd!
zabierz mnie i unieś wysoko
polećmy nad miastami
tam gdzie wiatr niesie tylko ukojenie
tam gdzie nóż staje się tylko narzędziem
tam gdzie wędrowne ptaki zakładają gniazda
gdzie kończy się włóczęga i zaczyna świat
przybądź aniele o złamanym skrzydle przybądź z daleka
i zabierz mnie stąd!
popłyńmy nad lasami i nad dolinami
zobaczmy z góry śmieszny szklany łańcuch chmur
pokaż mi niebo świetliste niebo gwieździste pokaż
jednym skinieniem głowy ukołysz mój ból
Mielec 16 września 2007, wschód słońca
Remedium
Kiedy w końcu przyjdzie mi umrzeć
kiedy wszyscy odstąpią ode mnie
Ty odejdziesz i wiary mi braknie
zadrży serce nazwane kamieniem
kiedy nawet swą duszę zaprzedam
i nie będzie światła i miłości
a nadzieja pozostanie słowem
wiatr owieje mi głowę oddechem
martwym jak widok miasta
na starej pocztówce
Kiedy nawet przyjdzie mi zniknąć
i zostawić tu miłość i szczęście
kiedy Bóg zapuka mi w okno
i uśmiechnie się do mnie łagodnie:
Miałeś rację, mówiąc, że mnie nie ma
lecz choć żyłeś beze mnie - mi powie -
ciągle czułeś ten dotyk bieli piór na dłoni
ciągle poszukiwałeś i byłeś mi cenny
Kiedy wstanę aby już nie walczyć
tylko by się spokojnie ułożyć
i zabraknie słów by opisywać
i zabraknie myśli aby tworzyć
Kiedy wreszcie nic już nie będzie
nawet żadnej cienistej alei
i tuneli i trąb jerychońskich
i tych murów i krat dookoła
ani kobiet tańczących w bieli...
Powiem tylko słowo dziękuję
i odejdę tak jak się znika
z wnętrz gdzie orkiestra gra zawsze do końca
gdzie tańczą i się bawią i nie zauważą
I wesoły wymknę się chyłkiem
a śmierć będzie już tylko wspomnieniem
wiatr kurz wmiecie na moje miejsce
puste krzesło zajmie ktoś inny
tylko sztuką będzie być cieniem
gdy nadejdzie nowy wschód słońca